kwestia religii


Od wielu lat borykam się z zagadnieniem Boga i końca moich rozważań nie widać. W coś wierzę. COŚ co jest CZYMŚ i blisko mu do - lasu, drzew, zwierząt i pojęcia - dobra. Wierzę w COŚ, co ma wiele wspólnego z katolickim Bogiem (nie zaprzeczam i nadal z wielkiej litery), ale bez całej otoczki: sakramentalno - organizacyjnej, nasyconej grzechem i cierpieniem.
Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że nie chcę należeć do wspólnoty kościoła - nie potrzebuję sakramentów i kazań. W tym momencie mojego życia, gdybym miała dziecko - nie ochrzciłabym go, synek/córka nie chodziliby na religię - pozostawiłabym to ich wyborowi w przyszłości. A co ze: ślubem, pogrzebem, ostatnim namaszczeniem, życiem w grzechu? No cóż... Już kiedyś o tym pisałam - moje ciało może być pochowane pod jabłonką, w sadzie, bez ostatniego namaszczenia i ja to akceptuję. Zdania typu - skażesz swoje dziecko na życie w grzechu pierworodnym - komentuję słowami - nie wierzę w piekielne męki za brak sakramentu. 
Nie czuję więzi z kościołem, natomiast szanuję ich filozofię oraz niektórych ludzi, którzy są katolikami, czy duchownymi. Muszę jednak orzec, jako "niekatolik", iż bycie wierzącym jest trudne. Już od jakiegoś czasu zauważam w różnych środowiskach dużą niechęć do katolicyzmu. Jeżeli przyznasz się do bycia - ateistą, agnostykiem, czy buddystą to wzbudzisz pewne zainteresowanie (nie we wszystkich środowiskach oczywiście), natomiast jeżeli powiesz, że jesteś katolikiem spowoduje to dziwną reakcję - mieszankę wesołkowatości, ironii, a nawet pogardy. Zaczęłam współczuć katolikom, oczywiście nie wszystkim - mówię o tej grupie osób, która w swojej głębokiej wierze, wykazuje się też dużą pokorą. Takie osoby mówią o sobie, swojej miłości do Boga i Boga do ludzi. Swoim życiem pokazują dobro i wiarę, i nie zamierzają swojej wiary narzucać innym. I mam wrażenie, że paradoksalnie przez swoją pokorę i miłość do bliźnich, narażają się na szykany - oni w swojej wierze i dobroci, nie operują takim spektrum zachowań, jak - szyderstwo, czy agresja. W mojej ocenie, dużo złego w postrzeganiu katolicyzmu robią krzykacze i "rycerze", którzy orężem torują sobie drogę wśród niewiernych. Agresja rodzi agresję i jeżeli ktoś za wszelką cenę próbuje udowodnić jak miałka jest niewiara w Boga, to wzbudza to mój gniew. I rozumiem niechęć wobec ludzi, którzy agresją słowną, czy fizyczną pokazują jak Wielki jest Bóg, ale taka sama sytuacja zdarza się wśród osób niewierzących - prześladowaniem oraz szykanami nie udowodnisz, że Bóg jest, ale też nie udowodnisz, że Go nie ma. Dyskusja jest jak najbardziej potrzebna, ale bez: agresji, obelg czy obrażania się. Dlaczego nie możemy żyć w szacunku - obopólnym szacunku?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

kwestia miłości do gleby

kwestia - a co jeżeli kogoś nie lubię

Kwestia zamiłowania do bocianów