kwestia staroci
Postanowiłam - nie wyrzucać przedmiotów, które jeszcze działają. Co oznacza, że nadal mam telefon "z klawiaturką". I nie kupię nowego, chyba że stary przestanie funkcjonować - nie ma co mnożyć bytów ponad miarę (dlaczego nie dotyczy to ubrań? Nie potrafię tej zasady wcielić w życie w przypadku mojej szafy, pisząc to mam do odebrania: paczkę na poczcie oraz drugą w sklepie, oczywiście obie z ubraniami). Ostatnio nawet nie kupuję kosmetyków, dopóki buteleczki nie świecą pustkami - to naprawdę się udaje (no prawie, tylko te perfumy, ale jestem na dobrej drodze minimalizmu).
Tyle plusów i jeden minus, w przypadku telefonów i innych technologicznych gadżetów - w momencie, gdy ktoś podaje mi swój "smartfonik", mam wrażenie jakbym dostała się do międzyplanetarnej stacji kosmicznej.
Że mam zdjęcie zrobić?
Pamiętam pewien koncert rockowy; złapała mnie para, która "dopadła" wreszcie swojego idola i poprosili mnie żebym zrobiła im zdjęcie, no i podali "smartfonika" albo "innego phona", ze słowami - wszystko już ustawione... No i zrobiłam zdjęcie - sobie - całą sesję, swej niezbyt trzeźwej twarzy - taka jestem zdolna.
Ale znam kogoś zdolniejszego - mojego ojca.
Jest "miszczem".
Tato dziś odebrał esemesa na swojej "starej noki" (tak, tak nokia wiecznie żywa).
- Znów do mnie piszą, że jakiś tablet mają za złotówkę - powiedział, przeczytawszy wiadomość.
- Zaraz im odpiszę, żeby go sobie wsadzili w d... - rzekł poważnie.
Prawie mu uwierzyłam, bo byłby w stanie to zrobić, gdyby nie fakt, że nie umie pisać esemesów - tak, tak - nie potrafi. Ha! Zdolniacha z niego.
Komentarze
Prześlij komentarz