kwestia poranka


Ostatnio każdy poranek, rozpoczynający się przed godziną ósmą, zaczął być trudnym.
Tortura rozpoczyna się od serii pierdolnięć w komórkę, która co pięć minut wygrywa koszmarną melodyjkę. Miała być szósta, jest szósta pięć, miała być szósta, jest szósta dziesięć, miała być szósta,  jest szósta trzydzieści i tu zaczyna się robić dramatycznie - późno. No to siadam. Patrzę w okno - ciemno. Zwlekam się i kieruję do przybytku. Siku; a potem prysznica i tu kolejna seria niepowodzeń. Trzeba się rozebrać i wejść pod ten diabelny zraszacz - o poranku  jest to trudne. No to staję nago koło kabiny i myślę o tym jak mi ciężko. A to sobie jeszcze przykucnę, coby siły zebrać. I tak kucam oglądając stopy (tak, nadal na golasa). Czas biegnie. Trzeba dokonać porannej ablucji, wszak należy godnie przywitać kolejny dzień. No to w końcu włażę. Myję się. Wyłażę. Trzęsę się. No i teraz ubieranie. Coś się źle wytarłam i się stanik (sportowy) na plecach zrolował (ja pier...!). Noga utknęła w nogawce, bo pokryta mazidłem nawilżąjącym (i co jeszcze!). Staram się nie zerkać w lustro. Śniadanie. Kawa, w takim staniu buntu lepiej nic nie jeść, bo żołądek też nienawykły do upiornej pory. Nadal ciemno. Śniadanie do pracy - czasami jest - zazwyczaj nie ma. Woda z kranu do butelki. Jogurt do torby. Teraz nagle zaczęło się powodzić w czynnościach, ale przy finiszu trzeba coś zrobić z twarzą. No i kolejny dramat - szczoteczka w oku, oko łzawi, tusz się odcisnął na dolnej powiece (...).
Czas nagli. To śliną najlepiej. Rękawem poprawić. Pudrem przykryć.
Już czas. Biegiem. Klucze. Drzwi. Kolejne drzwi. 
Zimno. Ciemno. Ja pier...!
O witaj kolejny dzionku!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

kwestia miłości do gleby

kwestia - a co jeżeli kogoś nie lubię

Kwestia zamiłowania do bocianów