kwestia zapachu kościoła po nabożeństwie



Dziś o "pachnieniu".
Czasami idąc ulicą i mijając "kogoś" (płeć nieistotna), nachodzi mnie ochota, pójścia za tą osobą i wąchania.
Ostatnio coś wspominałam o ekscentryczności (tutaj).
No tak...
I to jest kolejna rzecz z cyklu- ekscentryczne upodobania - zapachy.
Ja uwielbiam zapachy (ale też nie wszystkie i w szczegóły już nie będę się wdawać).
Ja uwielbiam - to jak ludzie potrafią niesamowicie pachnieć- sobą, płynem do płukania, proszkiem do prania, lekko zgrzani, w biegu, owiani wiatrem.
Uwielbiam zapach niektórych miejsc- kościołów, piwnic, sklepów z orientalnymi ubraniami; przedmiotów - książek, cynamonu; kwiatów - lilii, maciejki, bzu; no i tych mniej popularnych woni - benzyny, lakieru do paznokcie, a nawet rozpuszczalnika.
No tak... Ten rozpuszczalnik.
Mój Tato mówi, że odór rozpuszczalnika mózg mi zżera ilekroć wącham (ja użyłabym już czasu przeszłego).

I kocham, uwielbiam, ubóstwiam - kadzidła, a kadzidlane perfumy to dla mnie niewyobrażalna rozkosz. Zapach kościoła po nabożeństwie.
Codziennie rano moja ekscytacja jest przeogromna, kiedy mogę się nimi musnąć i otulić ich - ciepłym, orientalnym zapachem i potem wieczorem jeszcze czuć - ten blisko skóry, mglisty i rzadki, a jednocześnie nadal ciepły - lekki powiew odciśnięty na skórze i ubraniach.

Się zmysłowo zrobiło, więc zakończę słowami - jak ja się cieszę, że nieświeże jajko po "zepsuciu" robi się lżejsze i ważąc je w ręce można dokonać  oceny zagrożenia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kwestia zamiłowania do bocianów

kwestia miłości do gleby

kwestia książek